bo

START AKTUALNOŚCI BIOGRAFIA KONCERTY DYSKOGRAFIA MULTIMEDIA PRASA KONTAKT FACEBOOK MYSPACE PRESSROOM

Dusza improwizatora
rozmowa z Adamem Domagałą
Gazeta Wyborcza (Wrocław), czerwiec 2005

Ukazał się pierwszy autorski album Marka Napiórkowskiego, "nadwornego" gitarzysty Anny Marii Jopek i współlidera wrocławskiego zespołu Funky Groove.
Autorski debiut w wieku 35 lat to - w epoce młodocianych gwiazd kreowanych przez telewizje - niezbyt imponujące osiągnięcie. Dlaczego czekałeś tak długo?

Chciałem nagrać tę płytę dopiero wtedy, gdy będę naprawdę gotowy. Ktoś zapytał niedawno Tadeusza Konwickiego, dlaczego nie pisze już książek. Nie chcę się w żaden sposób porównywać ze znakomitym pisarzem, ale to, co myśli pan Tadeusz o literaturze jest mi bardzo bliskie w odniesieniu do muzyki. Książki są stają się darmowymi dodatkami do gazet, za pisanie wspomnień biorą się bokserzy... To wszystko sprawia, że prawdziwa literatura się dewaluuje. Podobnie muzyka - ukazuje się tak dużo płyt, że lepiej nic nie nagrywać, niż nagrywać, mimo że nie ma się nic do powiedzenia. Przez lata grałem dużo różnej muzyki, szukałem własnego języka, korzystałem z wiedzy i doświadczenia innych. I kiedy poczułem, że już czas wypowiedzieć się jako lider własnego zespołu, w kwietniu zeszłego roku wszedłem do studia.

Kiedy wybierałeś utwory na swoją płytę, myślałeś o tym, ile "jazzu w jazzie" powinny zawierać, żeby nie zrazić części słuchaczy, którzy kojarzą Cię z łagodną, bardziej popową niż jazzową, muzyką Anny Marii Jopek?

Po prostu wybrałem najlepsze piosenki, jakie napisałem. Choć swobodnie poruszam się w różnych stylistykach, uważam się za muzyka jazzowego, to znaczy - improwizującego. Jeśli weźmiemy pod uwagę sposób, w jaki została nagrana moja płyta, to bez wątpienia jest to jazz. Materiał nagrywały "na setkę" dwa kwartety. W jednym grał Piotr Wyleżoł na pianinie elektrycznym, w drugim Leszek Możdżer na akustycznym fortepianie. Choć miałem zarys kompozycji, to nasze granie oparło się na improwizacji, żywych relacjach między muzykami. Materiał poddałem potem postprodukcji, swoje partie saksofonu sopranowego i klarnetu basowego dograł np. Henryk Miśkiewicz, a Tomasz Kałwak dobarwił muzykę różnymi efektami, ale nie zmienia to faktu, że rdzeniem NAPa jest spontaniczne, jazzowe granie.

Aoże raczej jazz-rockowe?

Nie cierpię tego określenia, kojarzy mi się z muzyką trochę "łupaną", zbyt prostą. Bardzo lubię kojarzone z rockiem, "przesterowane" brzmienie gitary, ale moja muzyka jest fuzją wielu gatunków i styli, które mnie fascynują. Oczywiście, mam swoich idoli i pewnie bezwiednie oddaję im hołd: John Scofield, Pat Metheny, Scott Henderson, Kenny Burrell, Jim Hall, Wes Montgomery - na ich muzyce się wychowywałem i pewnie nigdy nie przestanę się fascynować ich nagraniami, ale na pewno żadnego z nich nie próbuję naśladować. Jeśli chodzi o skojarzenia z Patem Metheny, to są o tyle uzasadnione, że w dwóch utworach gram na gitarze zbudowanej przez Lindę Manzer, wspaniałą lutniczkę z Kanady, która robi dla Pata akustyczne instrumenty. Ta gitara rzeczywiście ma takie Metheny'eowskie brzmienie, zwłaszcza w balladach.

Z Patem Metheny zagrałeś na płycie Anny Marii Jopek Upojenie. Jak się zostaje partnerem geniusza?

To była całkowicie niespodziewana propozycja, bo wcale nie miałem się na tej płycie pojawić. Pierwszego dnia sesji nagraniowej Pat, który przywiózł do Warszawy osiem gitar, więc wszyscy byli przekonani, że sam nagra wszystkie partie, nieoczekiwanie powiedział, że chciałby nagrać "na setkę" tytułową piosenkę. Potrzebny był więc drugi gitarzysta. Akurat byłem w samochodzie, stałem gdzieś w korku, kiedy zadzwoniła moja komórka. "Grasz z Patem" - usłyszałem. Dotarłem do studia, nierozegrany, nieprzygotowany. Wyciągnąłem swoją gitarę, a Pat mówi: "Ee, zagraj na mojej". Przegraliśmy Upojenie kilka razy, ja akompaniament, Pat solówkę. Potem posłuchał nagrania, wybrał wersję... To było niezwykłe przeżycie. Zapytałem później Pata, czy mogę zostać w studiu i patrzeć jak pracuje. Siedziałem tam przez kilka dni, żeby jak najwięcej się nauczyć.

Artur Lesicki, twój kolega z Funky Groove, mawia, że nie chce przenosić się do Warszawy, gdzie pewnie miałby więcej pracy, bo lubi tempo życia we Wrocławiu i ludzi, z którymi może tutaj współpracować. Ty się wyprowadziłeś. Warto było?

Warto. Ale nie wyprowadziłem się całkowicie, ciągle mam we Wrocławiu mieszkanie, w którym zatrzymuję się, kiedy tu przyjeżdżam grać, a na szczęście przyjeżdżam dosyć często. Nie wyjechałem, dlatego, że w stolicy widziałem większe szanse na zrobienie kariery, ale dlatego, że chciałem być blisko mojej dziewczyny. Na początku przygoda z Warszawą miała więc bardziej osobisty charakter niż zawodowy, ale z czasem nawiązałem tyle kontaktów i zacząłem grać z tyloma świetnymi artystami, że poczułem się tam prawie jak w domu. Ale, oczywiście, to Wrocław jest the best!



© 2005-2013 www.marekNAPiórkowski.com
design
© webmaster@mareknapiorkowski.com
fotografie
©
Rafał Masłow