bo
START AKTUALNOŚCI BIOGRAFIA KONCERTY DYSKOGRAFIA MULTIMEDIA PRASA KONTAKT FACEBOOK MYSPACE PRESSROOM
O tym jak doszło do
projektu Wolno rozmowa z Konradem Żywieckim Jazz Forum, numer 11/2007 Wolno to płyta zupełnie inna niż to, co dotychczas nagrałeś. Jest pełna spokoju, zadumania, dystansu... Czy to zabieg wyłącznie artystyczny, czy może jakiś nowy etap w życiu? Spoglądam na to trochę inaczej. Od kiedy zacząłem grać na gitarze, zawsze ważne było dla mnie, by się rozwijać, stawiać przed sobą nowe wyzwania. To pozwala mi ciągle wzbogacać swój muzyczny język, a jednocześnie sprawia, że zawód muzyka daje mi prawdziwą satysfakcję. Dużo czasu poświęciłem bardziej ekspresyjnym formułom, co słychać choćby na mojej poprzedniej płycie NAP. Jest tam co prawda również kilka ballad, ale charakteryzuje je trochę inny sposób myślenia. Przede wszystkim jednak dominują kompozycje bardziej dynamiczne, wykonywane na gitarze elektrycznej. Po jej nagraniu poczułem potrzebę odmiany, zrobienia czegoś świeżego. Od lat współpracuję z różnymi muzykami, także grającymi na instrumentach akustycznych, i pomysł nagrania akustycznej płyty dojrzewał we mnie od długiego czasu. Z drugiej strony obserwując kierunek, w jakim podąża współczesny świat, natłok informacji, hałas atakujący z każdej strony, zauważyłem, że ludzie potrzebują uspokojenia i wyciszenia. Ja również, dlatego nagrałem taką płytę. Taką, jakiej sam chciałbym posłuchać. Jednocześnie bardzo lubię akustyczne gitary i dużą część swojego muzycznego życia poświęciłem właśnie im. Jest to zupełnie inne doświadczenie niż gra na gitarze elektrycznej, ale równie pasjonujące i rozwijające. Płyta Wolno jest wyrazem tej fascynacji. By w pełni podkreślić szlachetny, naturalny charakter tego instrumentu, postanowiłem konsekwentnie całe nagranie zrealizować w konwencji akustycznej, bliskiej stylistyce reprezentowanej przez ECM, spokojnej, a przy tym w dużym stopniu opartej na improwizacji. I w ten kontekst postanowiłem wpisać swoje kompozycje, zapraszając do współpracy moich przyjaciół, a jednocześnie wybitnych muzyków, doskonale odnajdujących się w tej stylistyce. Płytę nagraliśmy w ciągu dwóch dni, na setkę. I jestem naprawdę szczęśliwy, że miałem okazję improwizować z tak wspaniałymi, a jednocześnie tak otwartymi, dojrzałymi i wrażliwymi muzykami, którzy potrafili, mimo swoich nieprawdopodobnych, wirtuozerskich możliwości, wyciszyć się i powściągliwie zrealizować założoną koncepcję. Czyli muzycy, którzy towarzyszą Ci na płycie, nie występują wyłącznie w roli sidemanów? Absolutnie nie. W ogóle granie muzyki jazzowej, improwizowanej, opiera się na założeniu, iż wszyscy grający przyjmują pozycję podmiotową. W muzyce pop jest inaczej: tam instrumentalista realizuje konkretne, przygotowane wcześniej partie, natomiast w jazzie wszystko opiera się na improwizacji. Może to być widoczne mniej lub bardziej, rozgrywać się na płaszczyźnie solowej lub akompaniamentu, lecz mimo wszystko jest to przede wszystkim improwizacja. Ta zaś niesie ze sobą to, co najważniejsze w jazzie - wymianę myśli, interakcję. Zupełnie nie kręci mnie ponowne odgrywanie tego, co już wcześniej zagrałem z maszynami. Najbardziej interesuje mnie to, co dzieje się pomiędzy muzykami, w konkretnym miejscu i czasie. Dowodem na to niech będzie koncert, który odbył się w Tygmoncie na dzień przed nagraniem studyjnym. Przyjechał wtedy Gregoire Maret i chcieliśmy się choć trochę zapoznać pod względem muzycznym. Zagraliśmy wtedy te same kompozycje, które znalazły się na płycie, ale zabrzmiały one całkowicie inaczej! Był to po prostu koncert z inną muzyką: bardzo ekspresyjną, energetyczną, z długimi solami... Słowem - czad. Nastrój klubu, reakcja publiczności, nagłośnienie - to wszystko sprawiło, że zagraliśmy właśnie w ten sposób. Jednak gdy weszliśmy do studia następnego dnia rano, każdy zaczął grać zupełnie inaczej. Jeden dźwięk i dużo ciszy... To było wspaniałe doświadczenie, które zaistniało właśnie dzięki tak wspaniałym muzykom. Udało nam się wspólnie nie tylko dostosować do konwencji, ale jednocześnie od nowa ją stworzyć. Ta charakterystyczna przestrzeń i powietrze, tak silnie obecne w tych nagraniach, to zatem w większym stopniu zasługa atmosfery i improwizacji, w mniejszym zaś aranżacji i kompozycji. Wszystkie utwory zostały napisane, wymyślona została harmonia, tematy, czasami również partia basu czy voicingi. Poruszamy się oczywiście w konkretnych ramach formalnych, ale cały czas improwizujemy: improwizuje każdy osobno, improwizujemy również jednocześnie wszyscy razem. Gdy muzyk ma zapisaną w nutach określoną partię, realizuje ją w ten właśnie sposób, jednak gdy napotyka w zapisie akord, np. d-moll, może z nim zrobić, co zechce. Jest to realizacja idei zawartej w tytule płyty: Wolno, bo się nie spieszymy, ale jednocześnie Wolno, bo jest dużo swobody, dużo wolności. To właśnie podoba mi się bardzo w eceemowskiej koncepcji otwartego grania, którą tutaj starałem się realizować. Tak, jest to rzeczywiście inny sposób myślenia niż ten zawarty w amerykańskim, jazzowym mainstreamie. I zupełnie inny niż chociażby w muzyce fusion, z którą dość długo romansowałem. A jaka jest różnica w myśleniu akustycznym a elektrycznym? Instrument akustyczny warunkuje zupełnie inny sposób gry, inny rodzaj emocji i wyrażania ich za pośrednictwem artykulacji. To, co można na gitarze elektrycznej wyrazić za pomocą pewnych zabiegów brzmieniowych, regulacji barwy w urządzeniach, tu możliwe jest wyłącznie dzięki umiejętnościom. Instrument akustyczny jest niesłychanie wymagający, zwłaszcza, gdy zamiarem jest wydobycie pewnego koloru, a nie proste odegranie melodii. Żeby dać wyraz napięciom i emocjom wyłącznie za pomocą artykulacji, trzeba dużo ofiarować temu instrumentowi. Jednak obowiązuje tu zasada: jeśli dużo dasz, dużo otrzymasz w zamian. Instrument akustyczny uwrażliwia, każe wsłuchać się i otworzyć, inspirując tym samym granie zupełnie innych fraz. Zachodzi swoista symbioza pomiędzy instrumentem a muzykiem. To fantastyczna przygoda. Wszystkie utwory nagraliście na setkę? Wszystkie prócz utworu Ravelo. Do jego wykonania zaprosiłem Annę Marię Jopek, bardzo wrażliwą wokalistkę, z którą się przyjaźnię i gram od lat. Koncertując z Anią poznałem Mino Cinelu i zależało mi, by jego "uśmiechnięta" energia pojawiła się na płycie. Jednocześnie chciałem, by Mino miał dla siebie odrębny utwór - i wtedy przypomniałem sobie o kompozycji, którą kiedyś stworzyliśmy wraz z Anią, a która nigdy nie została nagrana. Ze względu na to, że Mino mieszka w Nowym Jorku i trudno było zsynchronizować jego obecność w Warszawie z terminem sesji, utwór zarejestrowaliśmy w duecie wraz z Anką, i wysłaliśmy mu, by dograł swoją partię. W ten sposób powstał utwór trochę inny, ale interesujący i dlatego umieściłem go na płycie. Rzeczywiście, czuć jego inność, ale nie tylko ze względu na obecność innych muzyków, ale również inne uchwycenie przestrzeni, oddechu tej muzyki. Tę niepowtarzalną przestrzeń zawdzięczamy w dużym stopniu naszemu wspaniałemu realizatorowi, Tadeuszowi Mieczkowskiemu. Jak ostatnio wyliczyłem, nagrałem ponad sto płyt, jednak tak dobrze brzmiącą zdarzyło mi się nagrać po raz pierwszy! Tadeusz to prawdziwy artysta, realizator muzyki akustycznej. Dużą też rolę w tym procesie odegrało bardzo dobrze wyposażone studio Sound and More. Tym niemniej przede wszystkim uzyskanie wspaniałego brzmienia nie udałoby się bez tak świetnych muzyków! Oczywiste jest, że każdy z nich w ogromnym stopniu dba o brzmienie, a właśnie taka muzyka, spokojna i wyciszona, dała niesamowitą szansę na cyzelowanie niuansów. Brzmienie to także instrumenty. Ty grasz na gitarze Lindy Manzer... Linda Manzer to jedna z największych postaci światowego lutnictwa. Mieszka w Toronto i robi instrumenty, na których grają najwspanialsi gitarzyści, między innymi Pat Metheny. Dzięki temu, że miałem przyjemność wziąć udział w projekcie Ani i Pata, udało mi się poznać również samą Lindę, która zresztą zdążyła już odwiedzić Polskę - bardzo jej się nasz kraj podobał. Mam w tej chwili dwie wykonane przez nią gitary. I właśnie te instrumenty możemy usłyszeć na Twojej płycie? Na Wolno usłyszeć można tylko jedną gitarę. Zdecydowałem się użyć tylko jednego instrumentu, by wszelkie zmiany koloru, klimatu, brzmienia, uzyskać wyłącznie za pomocą samej artykulacji. Podszedłem do realizacji tej płyty bardzo koncepcyjnie: surowe, nie wzbogacane w postprodukcji, brzmienia akustycznych instrumentów, dwa dni nagrań, wszystko na setkę... I przede wszystkim świetni muzycy. Kwartet, stanowiący trzon całości, czyli współproducent - Robert Kubiszyn na kontrabasie, Michał Tokaj na fortepianie, Michał Miśkiewicz na perkusji i ja, a do tego goście: Ania Jopek, Mino Cinelu, Gregoire Maret i Robert Majewski. Robert zagrał w dwóch utworach na flugelhornie i zabrzmiało to genialnie. Gregoire Maret to z kolei wspaniały muzyk, który zachwycił mnie swoją grą w zespole Dapp Theory Andy’ego Milne. Gra w tej chwili z Cassandrą Wilson, Marcusem Millerem i jest bardzo zajęty, jednak bardzo zależało mi na jego obecności. Niesamowicie zainspirowało mnie zestawienie brzmienia gitary akustycznej i harmonijki ustnej. Gregoire jest w tej chwili jednym z trzech największych głosów harmonijki: Toots Thielemans jest Bogiem, Jezusem jest Stevie Wonder, a pierwszym Apostołem właśnie Maret. Każdy z nich gra w zupełnie inny sposób. Gregoire gra najbardziej nowocześnie i mi bardzo się ta stylistyka podoba. To wspaniały muzyk. Czy kompozycje, które znalazły się na tym albumie, zostały napisane specjalnie z myślą o płycie Wolno? Czy powstały z myślą o akustycznym wykonaniu? Miałem już część kompozycji, jednak wiele z nich napisałem specjalnie na potrzeby tego albumu. Proces komponowania trwał około roku i rzeczywiście, utwory w dużym stopniu powstawały przy użyciu gitary akustycznej. Zebrałem je, dołożyłem standard Beatlesów i powstał materiał na płytę. Skąd pomysł na interpretację utworu Beatlesów? Nocowałem kiedyś u Grzegorza Turnaua. A trzeba wiedzieć, że Grzegorz zna wszystkie piosenki świata, oczywiście ze słowami. Oglądaliśmy wtedy DVD z trasy McCartneya, który przypomniał ten właśnie utwór, znany nam z wykonania The Beatles, The Long and Winding Road. Bardzo mi się spodobał i Grzegorz natychmiast siadł do fortepianu i zaczął go śpiewać. Następnego dnia wykonał go na koncercie i od tego momentu trudno mi się było od tej melodii uwolnić. Postanowiłem umieścić ją na płycie, jednak zrobiłem to dość przewrotnie. W oryginale utwór jest znacznie szybszy, są też charakterystyczne akcenty, z których tu zrezygnowałem. Choć nie ma o tym żadnej oficjalnej wzmianki, w duchu zadedykowałem ten utwór Shirley Horn, wielkiej, mojej ukochanej, niedawno zmarłej wokalistce. Podczas nagrania wydzieliła się niesamowita chemia. Nagraliśmy jedną wersję i już chciałem zaproponować nagranie drugiej, kiedy Robert Kubiszyn ostro zaprotestował: „czy ty nie słyszałeś, co się tutaj stało?!” I rzeczywiście, po późniejszym przesłuchaniu tego nagrania wiedziałem - to było to. Nie trzeba było niczego więcej... Dlatego tak właśnie rozpoczyna się płyta Wolno - najwolniejszym utworem, gdzie na każdy kolejny takt trzeba czekać i czekać... W końcu tytuł zobowiązuje... |
© 2005-2013
www.marekNAPiórkowski.com
design ©
webmaster@mareknapiorkowski.com
fotografie © Rafał Masłow