bo

START AKTUALNOŚCI BIOGRAFIA KONCERTY DYSKOGRAFIA MULTIMEDIA PRASA KONTAKT FACEBOOK MYSPACE PRESSROOM

Każda gitara ma swój charakter
rozmowa z Piotrem Nowickim
magazyn Top Guitar, numer 9/2007

Skąd pomysł na nagranie takiej dość wyciszonej płyty, szczególnie jeśli porównamy ją z projektami, w które byłeś do tej pory zaangażowany jako lider bądź współlider?

Ci, którzy śledzą moją „karierę” mówiąc górnolotnie, wiedzą, że interesowałem się ekspresyjnymi formami wyrazu. Natomiast zauważyli pewnie, że grając w niektórych składach bardzo się wyciszam, gram na gitarze akustycznej. Tak gram z Anią Jopek, a na mojej poprzedniej płycie jest kilka ballad, które są wykonane przy użyciu tego instrumentu. Pomyślałem, że warto nagrać płytę, która tą część moich zainteresowań wyeksploruje i podkreśli. Ponadto w natłoku tej „informacyjnej rzezi”, którą dostarcza nam globalna wioska, ludzie potrzebują wyciszenia i ja też tego potrzebowałem.

Gdy słucha się tego materiału słychać, że bardzo się otwarłeś jako artysta, nie obawiałeś się takiego intymnego grania?

Ktoś mi powiedział, że w momencie gdy nagrywam taką płytę całą na jednej gitarze akustycznej, to przechodzę w wiek męski. Tu nie ma żadnej ściemy, bo na gitarze akustycznej - a wszyscy praktykujący to wiedzą - jest ciężko wydobyć pewne barwy i kolory. To było dla mnie duże wyzwanie i duża radość. W momencie gdy zacząłem pracować nad tą płytą i ćwiczyć więcej na gitarze akustycznej, to ona momentalnie zaczęła mi bardzo dużo oddawać. Miałem przez cały czas kontakt z gitarą akustyczną, ale nie w takim stopniu jak na tej płycie, więc postanowiłem zmierzyć się z tą trudną materią.
Wspomniałeś, że otworzyłem się... Też, ewidentnie. Koncept tej płyty, mimo iż balladowy, jest dużo bardziej otwarty niż koncept poprzednich płyt, które nagrywałem. Koncepcja, którą przyjęliśmy podczas nagrania przypomina bardziej muzykę z kręgu ECM, nie gramy przesłodzonych melodyjek i nie idziemy na muzyczną łatwiznę. Wszyscy muzycy, którzy biorą udział w akcie tworzenia, są bardzo otwarci. Spróbowałem zagrać muzykę taką, jaka zawsze mnie fascynowała, a nigdy właściwie tego nie nagrałem. Niby gramy ballady spokojnie, ale każdy bardzo improwizuje.

No właśnie - na ile muzycy zaangażowani w projekt byli sidemanami, a na ile realnymi współtwórcami materiału?

Na pewno muzycy mieli duży wpływ na efekt końcowy. Jest na płycie utwór Beatlesów w mojej aranżacji, a reszta to moje kompozycje. Utwory były zatem napisane, ale ilość swobody jaką miał każdy z tych muzyków jest nieprawdopodobna. Od początku każdy mógł poprowadzić to w dowolną stronę mimo iż były założone pewne rytmy i koncepcje. Ilekroć zawiązywała się ta improwizacja to czuliśmy, że coś robimy, że to jest szczere.

Czy cały materiał nagraliście za jednym podejściem?

Wszystkie utwory z pominięciem tego z Anką Jopek i Mino Cinelu, bo ten utwór z powodu niemożności dopasowania terminu i spotkania się z Mino w studiu był nagrywany metodą nakładkową czyli on nagrał w Nowym Jorku, a ja i Ania nagraliśmy swoje partie w Polsce. Wszystkie pozostałe utwory zostały nagrane w dwa dni i były grane w taki sposób, że gramy powiedzmy dwie, trzy wersje utworów, a w przypadku takich utworów jak cover Beatlesów i Miró zagraliśmy jedną wersję. Mieliśmy oczywiście próby, ale tylko z polską częścią załogi. Jest to więc płyta naprawdę nagrana „na setkę”. Miałem to szczęście, że muzycy, których poprosiłem, żeby zagrali na tej płycie są doświadczonymi improwizatorami, którzy potrafili wpasować się w mój koncept nie tracąc swojej indywidualności.

Tę płytę nagrałeś na jednej gitarze, którą wykonała Linda Manzer. Ten instrument miał podejrzewam niebagatelny wpływ na brzmienie albumu i klimat utworów. Czy możemy zaryzykować stwierdzenie, że gdybyś nie miał tej gitary to nie powstałaby ta płyta?

Hmm... To interesujące... Kiedyś miałem jedną gitarę Lindy Manzer, teraz mam już dwie. Tę pierwszą, starszą nabyłem będąc w Toronto. Była na tyle fajna, że wpadłem na pomysł, by nagrać płytę na gitarze akustycznej. Natomiast nieopatrznie na krótko przed nagraniem pożyczyłem od Marcina Kydryńskiego nową gitarę Lindy Manzer. Obejrzałem ją, zacząłem nagrywać i okazało się, że jego jest pełniejsza w brzmieniu, choć oczywiście każda gitara ma swój niepowtarzalny charakter. Zacząłem porównywać te gitary i wpadłem w „psychozę”. Zadzwoniłem do Lindy, która szczęśliwie miała gitarę z drugiej ręki, co było dużym szczęściem, bo na nową czeka się trzy lata. I poprosiłem by mi ją wysłała. Okazała się świetna, więc ją kupiłem i nagrałem wszystko na tej nowej gitarze. Mając pierwszą gitarę, teoretycznie „gorszą” i tak bym tę płytę nagrał. Dzięki temu, że mam gitary Lindy Manzer bardzo polubiłem gitarę akustyczną i to prawdopodobnie doprowadziło do tego, że nagrałem płytę. Te gitary mają duszę i bardzo pobudziły moje zainteresowanie graniem na pudle.

Sądzisz, że możliwe iż ta gitara brzmi tak niesamowicie, bo jest dziełem kobiecej ręki?

Nie jestem fetyszystą, mam kilka naprawdę bardzo dobrych gitar, ale traktuję je w pewnym sensie jako „metafizyczne” meble, dzięki nim tworzę emocje, ale są to tylko narzędzia. Natomiast Linda Manzer jest moim zdaniem Stradivariusem naszych czasów. Wiele razy się nad tym zastanawiałem i myślę że kobiecość odgrywa dużą rolę w tej jej gitarowej kreacji. Linda cały czas się rozwija, udoskonala te gitary, buduje je z różnych gatunków drewna, zmienia rozwiązania konstrukcyjne, a mimo to każda jej gitara ma bardzo wyrazisty wspólny charakter. Może w jakiejś mierze wpływa na to jej kobieca wrażliwość.

Znajomy zapytał mnie: czy słyszałeś jak Metheny zaczarował Napióra? Przeciętny słuchacz bez analizy Twoich utworów może słuchając nowej płyty dojść do takiego wniosku. Czy po nagraniach nie bałeś się takich porównań?

No tak... Jestem dużym fanem Pata na pudle, jego wrażliwości. Beyond the Missouri Sky to płyta, którą uwielbiam. Z drugiej strony od dawna nie kupuję jego płyt, choć je znam i śledzę to, co robi. Nie jestem „Patologiem”, ale jest to jeden z największych gitarzystów i kiedy gra w Warszawie z przyjemnością idę na jego koncert. Ale takich ludzi, którzy fascynują mnie swoją grą jest dużo więcej. Jeśli chodzi o podobieństwa: brzmienie gitar Lindy Manzer jest charakterystyczne, on to wypromował, ale nie tylko on może grać na tych gitarach, bo są za fajne! Ja też chcę na nich grać. Z drugiej strony faktycznie przy odbiorze tej muzyki decyduje stopień rozróżniania niuansów. Ktoś bardziej osłuchany zauważy, że Pat w całej karierze nigdy nie nagrał płyty takiej, w której grając akustycznie będzie miał tak otwartą formę utworów. On jest dużo bardziej poukładany, wszystko jest zaplanowane od A do B. U mnie formuła jest otwarta i bardziej wzorowana na skandynawskiej. Tyle mogę powiedzieć.

W opisie płyty znalazłem Twoje komentarze do utworów. Zastanawiałem się jak sobie zapisujesz w głowie te pomysły, bo skoro opowiadasz, że dany utwór opisuje atmosferę np. we włoskiej restauracji, to czy nagrywasz lub zapisujesz sobie ten pomysł siedząc tam, wśród ludzi?

Mam zawsze przy sobie dyktafon, coś tam sobie zapisuję, ale będę szczery. W moim przypadku wymyślam tytuły po nagraniu płyty. Muzyka jest dla mnie najczystszą abstrakcją, kolekcjonuję pomysły i prawie nigdy nie myślę, że np. będąc we włoskiej restauracji będzie Vietato Fumare. Dopiero później po nagraniu, gdy słucham tych utworów zastanawiam się z czym mi się kojarzą. Wyjątkiem był utwór Gotlandia, którego nie skomponowałem bynajmniej na wyspie, ale klimat jej miałem w pamięci i od razu wiedziałem, że ten utwór będzie się tak nazywał. Będąc w Madrycie poszliśmy do jednej ze słynnych galerii gdzie jest mnóstwo obrazów Miró. Miałem w głowie swój utwór, który jest bardzo abstrakcyjny, zarazem trochę wesoły, trochę niewiadomo jaki, dziwny i gdy zobaczyłem obrazki Miró pomyślałem: o to jest mój utwór. Może kiedyś będzie i tak, że skomponuję coś po zobaczeniu obrazu, ale w moim przypadku na razie się to nie udaje.

Interesujesz się malarstwem?

Bardziej literaturą niż malarstwem, ale przez 10 lat miałem dziewczynę, która była plastykiem i z natury rzeczy poznałem się trochę na tym i zawsze z przyjemnością jak jestem w dużym mieście to pójdę do galerii.

A co czytałeś ostatnio na wakacjach?

Rok temu podczas wakacji przeczytałem fantastyczną książkę Heban Kapuścińskiego. Czytając tę książkę na Krecie po prostu oszczędzałem rozdziały, by się nie skończyła zbyt wcześnie.. Także Śnieg Orhana Pamuka, tureckiego noblisty. Jeździliśmy kilka razy do Turcji z Anią Jopek, grywaliśmy w dużych miastach i mogłem zaobserwować przejeżdżając z miasta do miasta olbrzymie dysproporcje w warunkach życia i mentalności mieszkańców różnych regionów. Ta książka porusza naprawdę niełatwe tematy.

Wpadł mi w ucho utwór The Sum of All Day z metrum na 5. Opowiesz nam o nim?

Ten utwór, z łagodną, spokojną, liryczną melodią pierwotnie skomponowałem na 11, ale nagrałem sobie to w tym metrum na komputerze i z czasem zacząłem myśleć, że niby to płynie, ale po co go utrudniać? Obciąłem jedną wartość zrobiło się 10 czyli 5. Bardzo byłem zadowolony z tego zabiegu i parę osób, które go słuchało stwierdziło, że nie wpadłyby na to, że nie jest to na utwór w najbardziej typowym metrum - cztery czwarte. Dla mnie najważniejsza jest płynność, nie próbuję pisząc utwory kogoś wprawić w jakąś zagwostkę czy wzbudzić podziw stopniem komplikacji, po prostu chcę mieć dobrą muzykę. Pięć w tym przypadku było naturalna drogą, tak to słyszałem.

Jak udało Ci się namówić do współpracy kogoś takiego jak Gregoire Maret?

Wpierw usłyszałem go grającego z Ravi Coltranem, potem z Cassandrą Wilson oraz z bardzo mało znaną formacją Dapp Theory. Dzięki temu, że w jednym z projektów Anki gram z Mino Cinelu, który zna Mareta, poprosiłem by zadzwonił do niego i zarekomendował mnie. W efekcie Gregoire przyjechał i zagrał na mojej płycie.

Granie z Anną Marią Jopek dało Ci chyba niebywałą szansę by rozwinąć się jako muzykowi?

Absolutnie tak. Przez te wszystkie lata mogłem pograć z najlepszymi muzykami krajowymi, a także zagrać z Patem Metheny, z Mino Cinelu, z Richardem Boną, Dhafferem Youseffem itd.. To było coś!
Ania prócz tego, że nagrywa płyty, które się sprzedają, ma także drugą stronę – nieprawdopodobny głód zmian, robienia czegoś nowego. Granie u niej to nie jest ciepła posadka, koncerty mają otwartą formę, zespół ma ogromną swobodę i występy na żywo są bardzo wciągające.

Czy jest szansa na promocję Twojej nowej płyty poza granicami Polski?

Wszystkim zajmuje się Universal i tamtejszy szef działu na Europę decyduje o tym czy płyta będzie wydana na całym świecie. Tak się stało z pierwszą płytą „Funky Groove” co było niezwykłe, bo wiem, że w kolejce czekały płyty takich tuzów jak John McLaughlin czy Christian McBride. Po czasie dowiedziałem się jakie były kulisy tej decyzji i jakie mieliśmy szczęście. Płyta Wolno jeszcze do Londynu nie dotarła. Liczę, że może ją wydadzą, ale dużo trudniej niż wydać jest zachęcić ludzi, by ją chcieli kupować. Z drugiej strony ludzie zza granicy kupują płyty przez Internet, także z Polski.

Wypada wspomnieć o bardzo dobrej realizacji dźwięku na Twojej płycie. Czy to faktycznie realizator jest odpowiedzialny za zaklęcie brzmienia Twojej gitary w strumienie cyferek?

Bardzo chciałbym w tym miejscu podziękować i wyróżnić Tadeusza Mieczkowskiego. Moim zdaniem to nagranie mógłby używać jako swoje demo jeśli chodzi o nagranie i zmiksowanie małego zespołu akustycznego. Współpracujemy ze sobą od dawna, bardzo się lubimy, ale to, co wyczarował teraz, nie tylko z gitary, ale z wszystkich instrumentów to jest dla mnie absolutny audiofilski poziom światowy. Jest to jego zasługa a także moich wspaniałych kompanów - współproducenta płyty Roberta Kubiszyna (kontrabas), Michała Tokaja (piano), Michała Miśkiewicza (perkusja), Roberta Majewskiego (trąbka), Mino Cinelu (instrumenty perkusyjne), Gregoire’a Mareta (harmonijka ) i Anny Marii Jopek (śpiew ). Bez tak dobrze brzmiących muzyków niewiele dałoby się ukręcić...



© 2005-2013 www.marekNAPiórkowski.com
design
© webmaster@mareknapiorkowski.com
fotografie
©
Rafał Masłow